Od dłuższego czasu relacje polsko-niemieckie są na jałowym biegu. Pomimo różnych działań podejmowanych po obu stronach (nie oceniam tu ich trafności), nie udało się wypracować wspólnej polityki w wielu kwestiach. Partnerstwo polsko-niemieckie, które z wielkim mozołem budowano po 1989 roku, przeszło chyba do lamusa historii. Co czeka nasze relacje w przyszłości? Czy możliwy jest kompromis w kwestiach, które znacząco różnią Warszawę i Berlin?
Relacje dwustronne między Warszawą a Berlinem już dawno przestały odgrywać samodzielną rolę i są dzisiaj wypadkową sytuacji w Europie i relacji w ramach UE. Warszawa stoi obecnie przed dylematem, czy dla wzrastających słupków poparcia w polityce wewnętrznej pogłębiać konfrontację z zagranicznymi partnerami, czy też zrezygnować z działań, wiodących do izolacji na arenie międzynarodowej, i podjąć konstruktywny dialog z UE oraz Niemcami. Także Berlin stoi przed wyborem, być może najważniejszym od ćwierćwiecza. Polska jest krajem demokratycznym, członkiem organizacji multilateralnych. Od grudnia 2017 roku stosowany jest jednak wobec niej art. 7 Traktatu o UE, który dotyczy przestrzegania praworządności w krajach UE.
Czy w takiej sytuacji relacje dwustronne mogą mieć normalny charakter? Czy bardzo dobrze rozwijająca się współpraca gospodarcza między obu państwami może zrównoważyć deficyty na polu kontaktów politycznych, jak i kontrowersje wokół nieprzestrzegania przez Warszawę prawa unijnego?
Brak zaufania
Konflikty i nieporozumienia w relacjach polsko-niemieckich po 1990 roku nie są niczym nowym. Dziś novum jest to, że obie strony różnią się coraz bardziej oczekiwaniami. Polska, wychodząc z tzw. godnościowego uprawiania polityki, domaga się akceptacji dla swych decyzji w polityce wewnętrznej i zagranicznej, a przynajmniej milczenia na ich temat, natomiast Niemcy oczekują od partnera aktywnego wsparcia w polityce europejskiej. Obie strony liczą też na wzajemną solidarność w kluczowych kwestiach, Niemcy – w polityce wobec uchodźców, Polska – w polityce energetycznej i wschodniej.
Po 2015 roku różnice między Polską a Niemcami nasiliły się. Nie jest to dobry moment na pogłębianie sporów, biorąc po uwagę przyszłość integracji europejskiej. Brak porozumienia między Polską a Niemcami w kluczowych kwestiach europejskich może mieć dla niej ogromne znaczenie. W Europie dyskutuje się o „zróżnicowaniu integracji”, „integracji dwóch prędkości”, wzmocnieniu państw strefy euro. Brak Polski w debatach nad tymi projektami grozi zepchnięciem jej na peryferie Europy, ale też z drugiej strony byłby widoczną oznaką fiaska integracji UE z Europą postkomunistyczną, co dotąd uznawano za historyczny sukces.
Aktywa i pasywa
Jednym z elementów łączących Polskę i Niemcy niezależnie od bieżących relacji dwustronnych są silne więzy gospodarcze. Polska wraz z całą Europą Środkowo-Wschodnią jest ważnym partnerem gospodarczym Niemiec, może nawet ważniejszym niż Francja. Innym wspólnym elementem jest polityka bezpieczeństwa. Jako członek NATO Polska chroni także Niemcy od wschodu. Korzysta z funduszy europejskich na potrzeby wzrostu gospodarczego, lecz także rozbudowy infrastruktury, co opłaca się również Niemcom. Kryzys finansowy pogrzebał jednak rachuby na szybkie wstąpienie Polski do strefy euro.
Czy ścisłe związki gospodarcze są wystarczającym fundamentem dalszego co najmniej poprawnego rozwoju relacji polsko-niemieckich? Czy zmiany w polskiej polityce wewnętrznej nie będą rzutować także na dalsze inwestowanie w Polsce przez niemiecki biznes? Z pewnością tej współpracy nie służy częste atakowanie niemieckiego kapitału, np. jako właściciela części rynku medialnego w Polsce. Formułowane są zarzuty o wpływaniu poprzez tytuły prasy regionalnej na nastroje w Polsce, choć realnych podstaw do takich ocen brak. Raczej wypływa to z przekonania, że skoro kapitał właścicielski jest obcy (niemiecki!), to musi być tzw. dobrej zmianie niechętny.
W polityce europejskiej Warszawa wysuwa co najmniej wątpliwości w kwestii przywódczej roli Niemiec w UE i ich zdolności do zarządzania sytuacjami konfliktowymi. Przykładami są polityka energetyczna, kryzys strefy euro i polityka wobec uchodźców. Warszawa nie zgadza się też na pełnienie przez Niemcy roli normatywnego mocarstwa, które wyznacza obowiązujące zasady, a w pogłębieniu współpracy Niemiec z Francją widzi rezygnację z bardziej otwartego dialogu z Europą Środkowo-Wschodnią. Co jednak Warszawa proponuje w zamian? Czy któryś z alternatywnych pomysłów spotkał się z akceptacją partnerów?
Jałowy bieg a konstruktywne relacje
Polska i Niemcy nie działają w politycznej próżni i muszą – czy to się im podoba, czy nie – porzucić jałowy bieg i szukać porozumienia w konkretnych sprawach. Czy jest ono jednak możliwe? Oba państwa powinny wspierać jedność kontynentu, a nie osłabiać jego integrację i spójność. Niemcy muszą być świadome, że Polska dzisiaj występuje, paradoksalnie, w dwóch rolach, jako rywal i partner. Uświadomienie sobie tego wymaga zmiany sposobu myślenia i działania.
Relacje polsko-niemieckie są częścią polityki europejskiej, dlatego też oczekiwanie Warszawy, że Berlin ograniczy się w kontaktach do relacji dwustronnych, jest nieporozumieniem. Berlin oczekuje wznowienia konstruktywnego dialogu z UE, by wyjaśnić zaistniałe problemy.
„Jednocześnie polityczne pole manewru dla obu krajów jest bardzo ograniczone” – konstatują analitycy Milan Nic i Jana Puglierin („Tagesspiegel”, 7 lutego 2018). „Polska jest strategicznie skoncentrowana na narodowej, a tym samym dwustronnej agendzie, podczas gdy Berlin patrzy na płaszczyznę UE. Te dynamiki i perspektywy trudno będzie zmienić także nowemu polskiemu rządowi, tym bardziej że kurs konfrontacyjny przeciw Niemcom i Brukseli dotychczas opłacił się PiS-owi w polityce wewnętrznej”.
Berlin stoi więc przed niemałym dylematem. Z jednej strony podkreśla, że nie może istnieć UE bez respektowania praworządności, a z drugiej nie jest zainteresowany pogłębieniem podziałów. UE bez Polski i innych krajów regionu jest dla Niemiec nie do wyobrażenia. W zawartej niedawno umowie koalicyjnej CDU/CSU/SPD sprawy polsko-niemieckie znalazły się w rozdziale „Ein neuer Aufbruch für Europa” („Nowe przebudzenie dla Europy”). Czytamy tam: „Szczególne znaczenie ma dla nas partnerstwo polsko-niemieckie”. W planach nowej Wielkiej Koalicji jest poszerzanie współpracy, w tym między społeczeństwami obywatelskimi, co niekoniecznie musi być dobrze odebrane przez Warszawę. Pada także następna zapowiedź: „Będziemy intensyfikować współpracę z Francją i Polską w ramach Trójkąta Weimarskiego”.
Polityka małych kroków
Dla zrealizowania tych zamiarów konieczne jest współdziałanie drugiej strony, odczuwanie przez nią zbieżności interesów. Czy Polska potrafi dzisiaj odgrywać konstruktywną rolę w Europie? Niemcy powinny przekonywać Warszawę, że taka rola jest zaletą, nie wadą, i że przed Warszawą drzwi w Europie dalej będą otwarte. Czy można jednak izolować sprawę art. 7, tak by nie rzutował na dwustronne relacje polsko-niemieckie? Jaka będzie tego cena? Czy Berlin gotów jest na „zgniłe kompromisy” na tym polu? Niemcy Zachodnie czyniły to w latach 80. XX wieku w kontaktach z Polską komunistyczną. Czy historia musi się w jakimś sensie powtórzyć?
Być może konieczna będzie polityka małych kroków, realizowanych przynajmniej częściowo niezależnie od rządzących w Warszawie i Berlinie. Pozwoliłyby one, korzystnie wpływając na dobro ogólnoeuropejskie, rozpocząć konstruktywny dialog. Zdaniem niemieckiego analityka Kaia Olafa Langa dziś bardzo potrzebna jest aktywna polityka w relacjach polsko-niemieckich („Tagesspiegel”, 28 stycznia 2018). Może ona być realizowana w trzech płaszczyznach. Polska i Niemcy mogłyby zorganizować wspólny szczyt energetyczny, stworzyć polsko-niemieckie partnerstwo innowacyjne, aż w końcu ministrowie spraw zagranicznych (z uwzględnieniem francuskiego) mogliby wspólnie pojechać do krajów Europy Wschodniej, by odnowić zainteresowanie europejską polityką wschodnią. Do tych płaszczyzn proponuję kolejną, związaną z polityką historyczną.
Powrót przeszłości
Relacje polsko-niemieckie nadal kształtowane są pod wpływem przeszłości, choć były już takie okresy, gdy wydawało się, że Warszawa już nie tak emocjonalnie traktuje te kwestie. Czy jednak nie jest zastanawiające, że dotąd nie ogłoszono swego rodzaju wzajemnej abolicji na historię? Można zauważyć pewną prawidłowość. Każde pojawienie się w Polsce rządów konserwatywnych (o ile PiS można tak jeszcze nazywać) skutkuje wyciąganiem spraw z przeszłości, których – wobec widocznego braku pomysłów na teraźniejszość czy przyszłość – używa się często jako użytecznego instrumentu również w polityce wewnętrznej.
Wielu Polaków to akceptuje, widząc w tym nawet dowód polskiej niezależności. Mimo więc upływu kolejnych dziesięcioleci, sprawy z lat 40. XX w. nadal mają ogromny ładunek emocjonalny i mobilizacyjny. Polska poniosła w wyniku II wojny światowej ogromne straty, a w wyniku politycznych rozstrzygnięć wielkich mocarstw straciła niezależność. Tworzy to podstawy do utrzymywania się społecznego poczucia krzywdy. Dlaczego jednak nie zmniejsza go, czy choćby nie równoważy, ewidentny polski sukces ostatniego ćwierćwiecza? Dlaczego tak łatwo daje się żonglować historycznymi, odpowiednio ufryzowanymi obrazami z figurą wiecznie zdradzanej ofiary na czele? Niejeden socjolog czy psycholog społeczny znajdzie tu wdzięczny temat do badań.
Instrumentalizacja historii
Dzisiaj to wszystko może być łatwo wykorzystane instrumentalnie. Wystarczy taka czy inna nierozważna wypowiedź polityka czy dziennikarza w niemieckich mediach, by w Polsce wywołać burzę. Polscy politycy umiejętnie stosują przy tym odwołania do historii i stereotypów niemieckich, wydawałoby się już zwietrzałych. Nie uciekają się do nich zresztą wyłącznie w reakcji na jakiś czyn strony niemieckiej. Raczej z rozmysłem wywołują je do głosu, gdy sądzą, że będą użyteczne.
Przetwarzają je więc w paliwo populistycznego uprawiania polityki. Mechanizmy te znane są nie od dziś. Jednocześnie odsuwa się w cień osoby i dzieło ich życia, które – mimo ciężkich doświadczeń – wyciągały rękę do dialogu, szukały go i pokonywały wielkie przeszkody, zarówno w świecie polityki, jak i w ludzkich duszach. Już mało kto dzisiaj chce wierzyć w „cud pojednania” (czy to określenie jeszcze jest używane?). A przecież to prawdziwe historyczne osiągnięcie naszych narodów.
Rozwiązaniem nie jest też muzealizacja relacji polsko-niemieckich. Spór wokół wystawy o II wojnie światowej jest w tym zakresie znamienny. Tak jak nie ma zgody na wspólną wizję II wojny światowej, tak też trudno będzie zamknąć w przestrzeniach wystawy wizję przeszłości relacji polsko-niemieckich. Czy zatem zostawić sprawy swemu biegowi z nadzieją, że kiedyś historia zostanie zostawiona badaczom i nauczycielom?
Nie można tak postępować, skoro – jak się przekonujemy – przeszłość jest dla społeczeństwa ważna i w pewnym sensie ciągle żywa. Nadal jestem przekonany o sile symbolicznych gestów. Takim bez wątpienia może stać się pomysł budowy pomnika polskich ofiar III Rzeszy w centrum Berlina. Może wokół niego skupi się pozytywna energia i powrócą najlepsze tradycje polsko-niemieckiego dialogu?
Krzysztof RUCHNIEWICZ
Historyk, profesor, dyrektor Centrum im. Willy’ego Brandta we Wrocławiu
Inspiracją do napisania tego szkicu stała się debata na temat relacji polsko-niemieckich, zatytułowana „Polska i Niemcy. Jakie drogi wyprowadzą z kryzysu” („Polen und Deutschland: Welche Wege führen aus der Krise?”), którą zainicjowały Niemieckie Towarzystwo Polityki Zagranicznej (Deutsche Gesellschaft für Auswärtige Politik) i warszawski Instytut Wolności. Jej zapis można znaleźć w dziennikach „Rzeczpospolita” i „Der Tagesspiegel”.