Gdy Hans-Gerd Warmann urodził się 15 maja 1931 roku, jego miasto nazywało się Stettin. Gdy w 1970 roku przyjechał do niego po raz pierwszy po wojnie, nazywało się Szczecin. Jednak niezależnie od nazwy uznawał je za swoje miasto rodzinne. Nawiązał wiele znajomości i przyjaźni zarówno z jego dawnymi niemieckimi, jak i dzisiejszymi polskimi mieszkańcami. Poświęcił mu książki, setki artykułów, niezliczone godziny rozmów. Zmarł tydzień temu w swoim domu w Ratzeburgu (Szlezwik-Holsztyn).
Był skromny, życzliwy, ciekawy ludzi i spraw miasta, które było dla niego miejscem najdroższym na ziemi. Gdy ktoś z Polaków mówił mu: „Hans-Gerd, przecież to jest nasze wspólne miasto”, był wzruszony, cieszył się, oczy mu się śmiały. Rozmawiając kilka lat temu z Adamem Zadwornym („Gazeta Wyborcza”), opowiadał: „Gdy wodolotem płynąłem ze Świnoujścia przez Zalew Szczeciński „do domu”, na widok Wieży Bismarcka na nadodrzańskich wzgórzach i Hakenterrasse (obecne Wały Chrobrego) popłynęły mi łzy. Te wrażenia mnie obezwładniły. Miłość do tego miasta nie zniknęła. Wciąż z krytycznym zainteresowaniem śledzę jego rozwój”.
Pochodził z typowej szczecińskiej rodziny. Jego ojciec brał udział w pierwszej wojnie światowej. Przed drugą wojną on sam zaczął naukę w Gimnazjum Realnym im. Schillera przy dzisiejszej ulicy Mazowieckiej (dawniej Schillerstraße). Dywanowy nalot na miasto w sierpniu 1944 roku kompletnie zniszczył masywny gmach szkoły. Podczas radzieckiego ostrzału miasta w marcu 1945 roku zginął Jego ojciec. Zanim do miasta weszli Rosjanie, On i matka uciekli. Zatrzymali się w pobliżu nadbałtyckiego miasteczka Damgarten. Tamte lata i wydarzenia opisał w wydanym kilka lat temu dzienniku.
Gdy wojna się skończyła, wrócili z matką do Szczecina. Wróciło ponad 80 tysięcy niemieckich szczecinian, bowiem alianci wzywali uciekinierów, aby wracali do miejsc stałego zameldowania. Warmannowie mieszkali najpierw na Gumieńcach, a później pod Stołczynem, gdzie ich krewni mieli gospodarstwo. Wyjechali ze Szczecina w październiku 1945 roku.
Hans-Gerd Warmann ukończył studia dziennikarskie i pracował w różnych gazetach. Przez wiele lat działał w organizacjach niemieckich szczecinian, spotykał się i rozmawiał z Polakami. Jego dorobek publicystyczny to setki artykułów o historii Pomorza i Pomorzan. Był redaktorem rocznika „Stettiner Bürgerbrief”. Opublikował zbeletryzowaną opowieść „Was bleibt, ist die Hoffnung” („Jedyne, co zostało, to nadzieja”), w której opisał ostanie dni wojny i pierwsze miesiące pokoju w Szczecinie.
Kolejnej książce dał tytuł „Herr Abrahamson, Ihre Synagoge brennt” („Panie Abrahamson, pańska synagoga płonie”). Spotkała się z dużym zainteresowaniem także w Szczecinie, a jej promocję w Książnicy Pomorskiej prowadził znany szczeciński historyk pomorzoznawca prof. Włodzimierz Stępiński. Hans-Gerd Warmann opisał w niej codzienność pierwszych powojennych miesięcy miasta, życie wśród ruin, głód, choroby, kontakty Niemców z Polakami i Rosjanami, miejskie targowiska, gdzie można było kupić niemal wszystko.
Wiedział, że Szczecin nie będzie już niemiecki i że winę za to ponoszą Niemcy, którzy rozpętali wojnę. Opisał początki nazizmu w Szczecinie, tworzenie się nazistowskiej prasy, karierę mordercy Edmunda Heinesa, który został czołowym funkcjonariuszem SA, jak też pierwszy obóz koncentracyjny, utworzony w Szczecinie tuż po dojściu Hitlera do władzy, wystawę „sztuki zdegenerowanej”, pogrom Żydów i spalenie synagogi 9/10 listopada 1938 roku. Kolejne rozdziały poświęcił Wilhelmowi i Arturowi Kunstmannom, niemieckim Żydom i potężnym armatorom, których firmę przejęli naziści, oraz zamachowi na redakcję socjaldemokratycznej gazety „Volks-Bote”. Książkę zamykają szkice o szczecińskich antynazistach: Erwinie Fischerze z Golęcina, komuniście, który został ścięty 8 grudnia 1942 roku, Hermannie Stöhrze, społeczniku i pacyfiście, którego skazano na śmierć za odmowę przyjęcia karty mobilizacyjnej latem 1939 r. oraz trzech księżach katolickich: Carlu Lampercie, Friedrichu Lorenzu i Herbercie Simoleicie, których zgładzono 13 listopada 1944 r.
Hans-Gerd Warmann był miłośnikiem książek. Przyjeżdżał do Szczecina na pomorzoznawcze spotkania historyczne i prezentacje nowych publikacji, wydanych w Niemczech, głównie z Lubece. Ale przyjeżdżał też po to, żeby w swoim rodzinnym mieście być. Wtedy spacerował jego ulicami i nabierał sił. Cieszyły go sukcesy miasta, opisywał je w „Stettiner Bürgebrief”.
Miał w Razteburgu dwa domy. W jednym mieszkał z żoną, również rodowitą szczecinianką, Evą-Marią Schoper, a w drugim mieszkały jego książki. Trzy lata temu zaczął je przekazywać Książnicy Pomorskiej. Podarował jej kilkadziesiąt tysięcy tomów.
Hans-Gerd Warmann należał do ostatniego pokolenia niemieckich szczecinian. Dopóki starczało mu sił, odwiedzał swoje miasto regularnie. Kochał je.
Bogdan TWARDOCHLEB