Do niedawna mówiło się, że w Rosji jest tylko dwóch polityków z prawdziwego zdarzenia. Jeden reprezentuje władzę, drugi opozycję. Po 16 lutego 2024 r. na scenie został już tylko ten pierwszy, który zresztą już za kilka tygodni ponownie zostanie prezydentem. Nie ma sensu rozwodzić się nad oczywistym faktem – za śmierć Aleksieja Nawalnego odpowiada Władimir Putin. Niezależnie od dokładnych okoliczności tej tragedii.
Najważniejszy rosyjski opozycjonista przeszedł ewolucję od skrajnego nacjonalisty do liberalnego demokraty. Na temat przynależności Krymu po 2014 r. zmieniał kilka razy zdanie, ale po inwazji na Ukrainę ostatecznie stanął po stronie ofiary, podobnie jak cała antysystemowa opozycja w Rosji. Ale antysystemowa opozycja w Rosji nie ma absolutnie żadnej władzy. Ani nawet większego poparcia. Rosjanie w swej masie albo popierają Putina, albo boją się poprzeć kogokolwiek innego.
Z drugiej strony, trzeba odnotować, że rośnie w Rosji sprzeciw wobec wojny. Pokazał to przypadek Borysa Nadieżdina. Przedstawiciel systemowej opozycji, częsty gość państwowej telewizji, gdzie odgrywał rolę „chłopca do bicia”. Czyli prozachodniego liberała, ostrożnie krytykującego działania Putina, i werbalnie pacyfikowanego przez „patriotyczną” większość gości w studiu. Gdy ogłosił swój start w wyborach prezydenckich i zadeklarował antywojenne poglądy, nagle stał się popularny i lubiany, a ludzie ustawiali się w kolejce, by złożyć podpis pod jego kandydaturą. Być może, świadomie lub nie, Nadieżdin był narzędziem Kremla, użytym po to, żeby sprawdzić skalę nastrojów pacyfistycznych. Tak czy inaczej, ostatecznie, jak wiadomo, zarejestrowany nie został. Być może Putin stwierdził, że pojawienie się antywojennych poglądów w kampanii to dla niego zbyt wielkie ryzyko wizerunkowe.
Przede wszystkim trzeba jednak przyjrzeć się tymże poglądom bliżej. Nadieżdin nie obiecywał wycofania rosyjskich sił zbrojnych z Ukrainy. Zapowiedział jedynie, że zaproponuje Zełenskiemu i jego zachodnim sojusznikom zawieszenie broni. Kolejnym krokiem byłyby twarde negocjacje na temat przebiegu granicy rosyjsko-ukraińskiej. Oczywiście, można spekulować, na ile ta zachowawcza postawa wynikała z obawy przed represjami ze strony Kremla, a na ile ze szczerych poglądów. Faktem jednak jest, że jedyny „antywojenny” kandydat na prezydenta Rosji tak naprawdę obiecywał kontynuację imperialnej polityki, tyle że przy użyciu dyplomatycznych metod.
I ten fakt bardzo wiele nam mówi o nastrojach i poglądach współczesnych Rosjan. Nie tych, którzy, przebywając na emigracji, potępiają Putina i jego politykę. Ale tych, którzy żyją w kraju, prowadzącym agresywną wojnę. I z reguły przeciwko tejże wojnie albo boją się, albo zwyczajnie nie chcą protestować. Chyba, że jest to protest w bardzo bezpiecznej formie. A taką bezpieczną formą jest składanie podpisów pod czyjąś kandydaturą, które nie musi nawet oznaczać poparcia dla danego polityka, i nie powinno być pretekstem do represji. Największe protesty po 24 lutego 2022 r. wybuchły po ogłoszeniu częściowej mobilizacji. Wtedy też najwięcej Rosjan, przede wszystkim tak zwanych zwykłych Rosjan, niezwiązanych z opozycją, uciekło z kraju. Nie był to w żadnym wypadku sprzeciw wobec imperialnej polityki Putina. Rosjanie wyszli na ulice nie tyle w ramach solidarności z Ukrainą, co ze strachu przed wysłaniem na front. Los napadniętego kraju średnio ich interesuje. Sami jednak nie chcą ginąć.
W pierwszych miesiącach wojny jedno z niezależnych mediów przeprowadziło wielce symptomatyczny sondaż na ulicach rosyjskich miast. Pytano Rosjan, czy popierają „specoperację”. Pytani z reguły ochoczo potwierdzali. Gdy jednak pytający dodawał: „świetnie się składa. Proszę więc podpisać deklarację, że chce pan zostać wysłany na front”, zazwyczaj „respondent” wycofywał się ze swoich słów. Oto, co naprawdę zdają się myśleć „rosyjscy pacyfiści”: „Państwo ma być wielkie i potężne, władza może być nawet autorytarna, bo i tak polityka nas średnio interesuje. Byle tylko wojny nie było! To znaczy, byle nas nikt na front nie wysyłał. Za to z pozycji wygodnego fotela możemy kibicować „naszym bohaterom” w ich „walce z ukraińskim nazizmem” i z NATO. Pokój, rzecz jasna, przydałby się. Im wojna dłużej trwa, tym gorzej. Ale wiadomo – to ma być pokój na naszych, rosyjskich zasadach”. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.