Awantura o piosenkę Johna Lennona w kontekście otwarcia Igrzysk Olimpijskich skupiła się na sporach o to, czy tekst ten propaguje komunizm, czy też nie. Oczywiście, to zasługa Przemysława Babiarza i jego interpretacji tekstu. Interpretacji, która okazała się politycznie niepoprawna, choć nie odbiegała daleko od tego, co przyznał sam autor.
O „Imagine” w ostatnich dniach powiedziano i napisano prawie wszystko. Prawie, bo z reguły pomijano to, co w tej piosence jest najbardziej potencjalnie szkodliwe. Moim zdaniem nie ma większego znaczenia, czy promuje ona światopogląd hippisowski, komunistyczny czy jakikolwiek inny. Na pewno lewicowy. Ale istotna jest treść, nie światopoglądowa łatka. Właśnie owej treści „Imagine” zawdzięcza swoją ogromną sławę. Piosenka stała się nieformalnym hymnem igrzysk nie dlatego, że ładnie brzmi (to już kwestia gustu), ale dlatego, że swoim przesłaniem wpisuje się w tak zwane idee olimpijskie, takie jak „wzajemne zrozumienie, tolerancja czy pojednanie”, by zacytować oświadczenie TVP. Głosi ponadto przesłanie pokoju. Piękne, prawda? Na pozór tak. W rzeczywistości naiwne i niebezpieczne.
Problem w tym, jak według Lennona powinniśmy dążyć do owego pokoju. Jego zdaniem wojen nie będzie, jeśli znikną państwa i religie. Pisał to na początku lat 70., gdy wciąż powszechna była trauma po dwóch wojnach światowych, a integracja europejska dopiero raczkowała. Można mu więc wybaczyć ówczesną naiwność. Ale z dzisiejszej perspektywy ten tekst jest całkowicie nieaktualny. Religie są abstrakcyjne, można wierzyć lub nie wierzyć. Państwa są namacalne, przyziemne i nie można ich ignorować. Dlatego skupmy się na nich. „Wyobraź sobie, że nie ma państw” – śpiewa Lennon. To oczywiste, że w ten sposób wyraża swoją szczerą nadzieję. A skoro tak, to nasuwają się dwie fundamentalne refleksje.
Po pierwsze: jak to możliwe, że piosenka, która pośrednio postuluje likwidację państw, może być uważana za nieoficjalny hymn imprezy, której sensem jest rywalizacja między państwami właśnie? Oczywiście, ta rywalizacja powinna być uczciwa, odbywać się zgodnie z zasadami fair play, zaś rywale powinni okazywać sobie wzajemny szacunek. Ale wciąż chodzi przecież nie tylko o to, aby grać, ale przede wszystkim o to, aby wygrać. Wynikające rzekomo z istnienia państw zło, o którym śpiewał Lennon, związane było z rywalizacją między państwami. Rywalizacją, która w XX w. wyrwała się spod jakiejkolwiek kontroli. Z polityką zagraniczną jest jak ze sportem. Można grać fair play, a można oszukiwać. Można dbać o własne państwo, nie siejąc nienawiści do innych, a można napadać na inne państwa i siać nienawiść do ich obywateli. Można być kibicem, a można być pseudokibicem. Można być patriotą, a można być szowinistą. Nie trzeba od razu likwidować rywalizacji i tożsamości, które przecież zawsze były, są i będą – wystarczy je ucywilizować. Inaczej, kierując się „logiką” Lennona, należałoby zdelegalizować nie tylko państwa, ale również sport. A ludzie i tak znaleźliby sobie punkty odniesienia – jakieś nowe tożsamości, nowe „drużyny”, nowe organizacje, nowe wartości, o które dalej by walczyli. Fair play albo oszukując. To się zresztą dzieje – niektóre współczesne, rzekomo postępowe, ideologie są nie mniej ekspansjonistyczne i agresywne, co dawne państwa. I nie zawsze grają fair play…
Po drugie, jeśli tekst Lennona sparafrazujemy w duchu naszych czasów, to wyjdzie nam: „Wyobraź sobie, że nie ma Ukrainy”. A to pokazuje, jak bardzo jest to nieaktualna dziś piosenka. Przecież wojna za naszą wschodnią granicą toczy się między państwem-ofiarą, a państwem-agresorem. Ukraina nie broni zachodnich wartości, „świata bez religii, bez państw”. Ukraina broni własnej państwowości. Stawką wojny nie jest akcesja do Unii Europejskiej, tylko niepodległość, a dopiero w drugiej kolejności prozachodni kurs. Ukraińcy umierają nie za to, żeby dekonstruować narodowe mity, zamieniać cerkwie na muzea czy udzielać ślubów parom jednopłciowym. Ukraińcy umierają za prawo do posiadania własnego państwa, które bez ingerencji agresora będzie mogło decydować samo o sobie. To jest wojna między państwem, które gra fair play, a państwem, które oszukuje, łamiąc prawo międzynarodowe. Ukraińcy nie zagrzewają się do walki naiwnymi lewicowymi manifestami w stylu Lennona, tylko hasłami patriotycznymi, a nawet nacjonalistycznymi. Nie bujają w obłokach, marząc o internacjonalistycznej utopii. Twardo stąpają po ziemi. Po swojej ziemi, której bronią w imieniu jednego państwa przed innym państwem. A John Lennon ze swoją bajeczką niech wreszcie odejdzie na śmietnik historii. Albo tam, dokąd Ukraińcy posłali „rosyjski okręt wojenny”. Tam powinni trafiać ci, którzy chcieliby zniszczyć państwo. Swoje czy cudze.
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.