To miał być przełom, którego na razie nie widać. Dziś, czyli w piątek 6 września, minął dokładnie miesiąc od rozpoczęcia ofensywy Ukraińców na rosyjski obwód kurski. Na samym początku operacji podkreślałem, że absurdem jest wierzyć, iż przyspieszy ona jakiś mityczny „rozpad Rosji”. Ale też było dla mnie oczywiste – czemu dawałem wyraz w mediach społecznościowych – że Moskwa nie zemści się na Kijowie czy Zachodzie tak, jak obawiali się tego niektórzy. A dokładniej ci, którzy co drugi dzień wieszczą atak jądrowy Putina na Kijów, Warszawę i Waszyngton.
I rzeczywiście, miesiąc po wkroczeniu Sił Zbrojnych Ukrainy na terytorium Rosji nie widać perspektyw realizacji żadnego z obu skrajnych scenariuszy. Jak do tej pory ani władza na Kremlu się nie zachwiała, ani też nie dokonała żadnego spektakularnego odwetu. Co prawda, ofensywa ma charakter bezprecedensowy. Po raz pierwszy od początku wojny Ukraińcy własnymi siłami (a nie poprzez rosyjskich ochotników) nie tylko najechali Rosję, ale też zajęli kawałek jej ziemi i się na tym kawałku okopali. A Rosjanie jak dotąd nie są w stanie ich ze swojej ziemi wykopać. Nadmiernie optymistyczne zdają się dziś również głosy tych ekspertów, którzy wieszczyli wizerunkowe problemy Putina w związku z tą ofensywą. Kremlowska propaganda bardzo sprawnie poradziła sobie z faktem, że Ukraińcy okupują skrawek obwodu kurskiego. I to bynajmniej nie poprzez milczenie na temat owego faktu. Przeciwnie – rosyjska telewizja państwowa chętnie pokazuje obrazki z frontu kurskiego. Można się zastanawiać – jak to?! Przecież Rosjanie tam przegrywają?! Przecież to wstyd dla Putina! Jak Rosjanie mogą na ten temat nie milczeć?
Otóż mogą. Dlaczego? Ponieważ, paradoksalnie, do pewnego stopnia ofensywa kurska jest dla nich propagandowo wygodna. Po pierwsze, niechcący uwiarygadnia ona przekaz Putina. Oficjalnie przyczyną „specjalnej operacji wojskowej” było zagrożenie, jakie rzekomo Ukraina stwarzała dla prorosyjskiego Donbasu, a także samej Rosji. Moskwa, jak to zwykle bywa, tłumaczyła agresję koniecznością samoobrony, czy też ataku wyprzedzającego. A gdy tylko stało się jasne, że nie jest w stanie w szybkim tempie obalić Zełenskiego i podbić Ukrainy (a takie cele kryły się pod oficjalnymi terminami „denazyfikacji” i „demilitaryzacji”), propaganda kremlowska dostosowała swój przekaz do zaistniałych okoliczności. Narzucono mniej więcej taką oto interpretację wydarzeń: „co prawda, nie udało nam się jeszcze pokonać nazistowskiej junty, ale to tylko dlatego, że jest ona wspierana przez całą potęgę kolektywnego Zachodu. I to z tą potęgą zmagamy się na froncie, a nie z samymi Ukraińcami”. Reasumując, nie dość, że Ukraińcy byli zagrożeniem dla Rosji, to jeszcze wsparli ich potężni Amerykanie i ich europejskie podnóżki. Ostrzeżenie przed ukraińską agresją mogło brzmieć niezbyt przekonująco, dopóki bomby spadały na ukraińskie miasta. Gdy jednak Siły Zbrojne Ukrainy wtargnęły do obwodu kurskiego, sytuacja diametralnie się zmieniła. Teraz kremlowska propaganda wcale nie musi kłamać, że to Ukraina napadła Rosję. Zamiast kłamstwa wystarczy manipulacja – czyli stwierdzenie faktu, że Ukraina napadła na Rosję, z pominięciem tego „drobnego szczegółu”, że to sprawiedliwa odpowiedź na agresję rosyjską. Tak, Rosjanie, żaląc się na „ukraińską inwazję”, są hipokrytami. Niemniej, ich propaganda brzmi teraz bardziej wiarygodnie niż przed 6 sierpnia.
I rzeczywiście – kremlowskie media przedstawiają sytuację w obwodzie kurskim dokładnie tak samo, jak ukraińskie i zachodnie media przedstawiały sytuację nad Dnieprem. Pokazują agresora jako bandę barbarzyńców, którzy mordują cywilów i okradają sklepy. Jednocześnie, opisują rzekomą gehennę mieszkańców obwodu, wyłuskując przykłady równie rzekomego heroizmu niektórych jednostek. Rzecz jasna, przyznają, że sytuacja w obwodzie jest ciężka, że nie udało się jeszcze wyprzeć agresora. Przy tym jednak ponownie – jak w przypadku niepowodzeń na froncie ukraińskim – podkreślają, że walczą nie tylko z Ukrainą, ale i z całą potęgą Zachodu. Telewizje publikują grafiki, przedstawiające, z jakich krajów NATO pochodzą czołgi, zniszczone pod Kurskiem.
Jest jeszcze jeden ciekawy wątek całej tej sytuacji. Błyskotliwy opozycyjny bloger Maksym Kac zwrócił uwagę na to, jak bardzo operacja kurska obnażyła brak zaufania rosyjskiego społeczeństwa do państwa. Mieszkańcy obwodu oficjalnie pomstują na ukraińskich „nazistów” i proszą Putina o pomoc, krytykując nieudolnych lokalnych urzędników. Ale też nie zamierzali czekać na obiecaną przez państwo ewakuację. Zamiast tego sami uciekali z terenów objętych walkami. Po pierwsze, nie wierzą w pomocną dłoń Kremla. Po drugie, doskonale wiedzą, że dla Putina najważniejsi nie są obywatele, tylko zwycięstwo nad wrogiem. A zatem, jeśli będzie trzeba, zrówna z ziemią okupowane przez Ukraińców ziemie wraz z mieszkańcami. Ponadto nie widać na tych terenach żadnego spontanicznego oporu przeciwko najeźdźcy. Zwykli Rosjanie, jak to zwykle bywa, są do bólu pasywni. Sami nic od siebie nie dadzą, by pokonać wroga. Ale też tym bardziej nie rzucą się do gardła Putinowi. Po prostu – „moja chata z kraja”. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.