Czwartek, 21 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Nie bójmy się Putina

Data publikacji: 2024-09-29 10:12
Ostatnia aktualizacja: 2024-09-29 16:02

Polskie myślenie o Rosji pełne jest sprzeczności. Miotamy się od ściany do ściany. Od jednej skrajności do drugiej. Albo umieramy ze strachu przed potęgą krwiożerczego niedźwiedzia, albo z poczuciem cywilizacyjnej wyższości obśmiewamy prymitywnych „orków”, co to w swojej wiosce załatwiają się za stodołą, a na Ukrainie kradną pralki. Albo uważamy Rosję za kolosa na glinianych nogach, który lada moment się rozleci od jakiejś ukraińskiej kontrofensywy, albo umieramy ze strachu przed atomową zemstą Putina za wspieranie napadniętego kraju. Albo dehumanizujemy Rosjan, albo uważamy ich za nadludzi, którzy nie tylko napadają sąsiednie kraje, ale też odpowiadają za całe zło tego świata, wszędzie zapuszczając macki wszechmocnej agentury, wybierając Amerykanom prezydenta, skłócając Polaków z Ukraińcami itd., itp.

Tymczasem, jak wiadomo, Rosja nigdy nie jest ani tak silna, ani tak słaba, jak się nam wydaje. Wciąż jest potężnym mocarstwem atomowym. Wciąż rządzona jest przez autorytarnego przywódcę, którego większość Rosjan albo szczerze popiera, albo równie szczerze się boi (więc popiera, tyle że ze strachu), albo nie przeszkadza mu rządzić (bo nie interesuje się polityką, zgodnie z zasadą „moja chata z kraja”). Wciąż sankcje nie doprowadziły jej do bankructwa. Wciąż toczy wojnę na Ukrainie. I wciąż Ukraińcy toczą wojnę na jej terenie, zajmując kawałek obwodu kurskiego.

Rosji nie wolno lekceważyć, ale też nie należy jej się panicznie bać. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał sprostować tego, co teraz napiszę: obawy o to, że Rosja w najbliższym czasie zaatakuje Polskę, albo że w jakiś sposób się na Polsce zemści za pomaganie Ukrainie, należy między bajki włożyć. Z trzech powodów.

Po pierwsze: bo Ukraina pokazała, że Rosję można bezkarnie bić, nie obawiając się odwetu. Czerwone linie, które raz na jakiś czas wyznacza Putin, permanentnie są przekraczane. Baliśmy się, że ostrzał obwodu biełgorodzkiego wywoła eskalację. Nie wywołał. Baliśmy się, że ataki na Krym i most krymski wywołają eskalację. Nie wywołały. Baliśmy się, że rajdy rosyjskich ochotników wywołają eskalację. Nie wywołały. Baliśmy się, że ukraińskie drony nad Moskwą i generalnie na terenie Rosji wywołają eskalację. Nie wywołały. Baliśmy się, że zajęcie kawałka terytorium Rosji wywoła eskalację. Nie wywołało. A przecież to ostatnie jest dla Putina bardzo niewygodne. Jeśli rozmowy pokojowe będą przewidywać granicę na aktualnej linii frontu, to straci kawałek własnej ziemi. Tyle że to nie ma większego znaczenia, bo Putin jako swoje terytorium traktuje zarówno Rosję, jak i Ukrainę. Nawet jeśli straci Kursk, a w zamian zajmie powiedzmy Charków, to będzie zadowolony. Ukraińska ziemia, zdobyta w efekcie ryzykownej awantury wojennej, znaczy nawet więcej niż rosyjska prowincja.

Po drugie: nie musimy przesadnie bać się Rosji, bo jesteśmy w NATO. Nietrudno zrozumieć logikę Putina. Jak dotąd napadał nie na państwa NATO, tylko na te państwa, które do członkostwa w sojuszu aspirują. Napadał po to, by nie weszły do sojuszu. Bo jak już wejdą do sojuszu, to znajdą się poza jego zasięgiem. Kremlowska propaganda może dowolnie wygrażać Amerykanom, Francuzom, Niemcom czy Polakom atomową szabelką. Ale to tylko groźby, które mają zmiękczyć nienawykły do wojaczki i generalnie zniewieściały Zachód. W rzeczywistości Putin zdaje sobie sprawę z tego, że z całą potęgą NATO Rosja ma mizerne szanse. Skoro sojusz pośrednio wspiera nienależącą do jego struktur Ukrainę, to tym bardziej wsparłby – i to zapewne bezpośrednio – taką np. Polskę. Trochę bardziej muszą się bać mniejsze i położone „na odludziu”, odcięte obwodem królewieckim państwa bałtyckie – byłe republiki sowieckie, naszpikowane ludnością rosyjską, która potencjalnie może posłużyć jako argument do interwencji w jej obronie. Tyle że nawet Łotwa i Estonia najpewniej mogą się obawiać „co najwyżej” hybrydowej agresji. A z taką już się stykały. Polska zresztą też…

Po trzecie: bo Rosja nie ma interesu w tym, by Polskę najechać. Ukraińcy to dla Putina Rosjanie, którzy na chwilę zapomnieli, że nimi są, więc trzeba im przypomnieć. A Polska to obcy świat. Rosja nie ma wobec nas roszczeń terytorialnych. Ale też to nie oznacza, że możemy się z nią układać. Przeciwnie. Rosja nie ma interesu w tym, by nas podbić, ale ma interes w tym, byśmy byli słabi. Bo dla niej idealny świat to taki, w którym rządzą wielkie mocarstwa, a maluczcy, tacy jak Polska, siedzą cicho. Rosja pewnie najchętniej by nas zbombardowała – żeby nam się odechciało wspierać Ukraińców. Ale tego nie zrobi – znów, dlatego, że się boi NATO. Poza tym, gdyby miała to zrobić, to miała na to ostatnie dwa i pół roku… Możemy więc nadal bezkarnie pracować nad tym, by Rosja nie podbiła całej Ukrainy. Bo jeśli to zrobi, to na fali „zawrotu głowy od sukcesów” może przez chwilę uwierzyć, że NATO jej niestraszne… Ale to political fiction, bo front wciąż stoi.

Słowem: Rosja jest groźna, ale nie na tyle, by umierać przed nią ze strachu. Jej główną bronią wobec Zachodu (w tym wobec nas) jest strach właśnie. Wiedzą, że nie mają z Zachodem szans, więc pohukują. Grożą bez pokrycia. Nie tylko po to, by nas wystraszyć, ale też po to, by pokazać muskuły własnym poddanym. By bali się również oni. I pamiętali, jak potężna jest ich władza… ©℗

Maciej PIECZYŃSKI

Komentarze

AD
2024-10-03 03:46:00
Anglicy w 1939 gwarantowali Polsce i Polacy się nie bali. W NATO mamy się również nie bać. Anglicy mają teraz kryzys wewnętrzny, na który potrzebują dochody z budżetu. Czy to ma wpływ na sytuację na wschodzie Europy? Czy słabość Anglii z 1939 - słaba armii lądowa - - daje nam jakieś sugestie w 2024 roku ?
warto dodać
2024-09-29 15:29:54
że Rosja już co najmniej dwukrotnie połamała sobie zęby na Polsce, mamy inny alfabet, inny kalendarz, inne zwyczaje, własną autonomię narodową zbyt silną by uległa skutecznej rusycyzacji... Polska jest cenna dla Rosji wyłącznie w kategoriach bufora, zderzaka, terenu na którym można prowadzić wojnę jądrową z zachodem.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500