39-letnia reżyser Żenia Berkowicz oraz 44-letnia dramatopisarka Swietłana Petrijczuk zostały skazane przez sąd wojskowy w Moskwie na sześć lat więzienia za „usprawiedliwianie terroryzmu”. Powodem była sztuka teatralna (napisana przez Petrijczuk i wystawiona przez Berkowicz) pt. „Finist jasny sokół”, opowiadająca o Rosjankach, które za namową swoich arabskich ukochanych wyjechały do Państwa Islamskiego. Tego typu historie działy się naprawdę. Przykładem jest studentka Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego, która pojechała do Syrii za mężczyzną i wstąpiła w szeregi bojówek ISIS. Po powrocie do Rosji została skazana na 4,5 roku więzienia. „Finist jasny sokół” to typowa dla współczesnej dramaturgii rosyjskiej sztuka dokumentalna, oparta na protokołach z zeznań kobiet o tego typu historiach.
Co ciekawe, ani Petrijczuk w dramacie, ani Berkowicz w jego inscenizacji nie pochwalają ISIS. Przeciwnie – wymowa ideowa tekstu i spektaklu jest antyterrorystyczna. Sztuka jest przestrogą, ostrzeżeniem dla rosyjskich kobiet, aby nie dawały się nabrać poznanym w internecie „książętom Orientu” i nie ulegały fascynacji islamskim radykalizmem. „Wystawiłam przedstawienie, aby zapobiegać terroryzmowi” – mówiła przed sądem Berkowicz. Dodała też, że dla terrorystów „nie ma nic poza potępieniem i obrzydzeniem”. To jednak sądu nie przekonało.
Wszystko zaczęło się od donosu anonimowego widza, którego zdaniem sztuka „gloryfikuje szlachetnych terrorystów”. Według ekspertyz biegłych, w tekście Państwo Islamskie przedstawione zostało jako „kultura bohaterskich czynów, poświęcenia, spełnienia swego obowiązku przez mężczyzn, czego w rosyjskim społeczeństwie nie można spotkać”. Ponadto „autorka, w imieniu bohaterki, w atrakcyjnej, emocjonalnej formie” przedstawia działalność oraz ideologię ISIS. Jednocześnie biegli stwierdzili, że sztuka wychwala też… feminizm. Trudno o większy absurd niż połączenie „radykalnego feminizmu” i „islamskim radykalizmem”. Dla Rosji jednak punktem wspólnym obu ideologii jest wrogi stosunek do państwa – a to wystarczy, by „połączyć kropki”.
Być może prawdziwym powodem skazania autorek były wyrażane przez nie antywojenne poglądy. Zarówno Petrijczuk, jak i Berkowicz otwarcie wypowiadały się przeciwko tzw. specjalnej operacji wojskowej. Warto też wspomnieć, że ich twórczość wpisuje się w nurt „nowego dramatu” – bodaj najprężniej się rozwijającej dziedziny współczesnej kultury rosyjskiej. Wielu twórców tego nurtu od lat cieszy się popularnością nie tylko w ojczyźnie, ale również na Zachodzie, który od początku XXI w. jest zauroczony dokonaniami młodych postsowieckich dramaturgów. Wielu również w ten czy inny sposób sprzeciwia się agresji Rosji na Ukrainę. Wyrok na Petrijczuk i Berkowicz skomentował laureat pokojowego Nobla, opozycyjny publicysta Dmitrij Muratow. Stwierdził mianowicie, że sędziowie podejmują decyzję na podstawie anonimowego donosu w obawie, że kiedyś i przeciwko nim ktoś napisze taki anonimowy donos. I rzeczywiście, wydaje się, że Rosję coraz bardziej ogarnia psychoza strachu, a sądy potrzebują coraz mniej dowodów, aby skazywać ludzi, sprzeciwiających się władzy. Pod tym względem państwo Putina przypomina państwo Stalina, uwzględniając, rzecz jasna, skalę. Represje nie są ani tak masowe, ani tak okrutne, ale logika karania „wrogów ludu” (albo, żeby trzymać się typowo putinowskiego myślenia, „wrogów państwa” – to państwo jest bowiem najwyższym bożkiem) jest podobna.
Skazanie twórców teatru to też w pewnym sensie teatr polityczny. Kreml po raz kolejny pokazuje, że nie będzie tolerować antywojennej postawy ludzi kultury. Mogą oni, rzecz jasna, cieszyć się wolnością, a nawet wsparciem państwa, o ile nie będą kwestionować polityki (szczególnie tej zagranicznej) władz Rosji. Relacje kultura-polityka generalnie mają w tym kraju od wieków szczególny charakter. Władza zawsze potrafiła pacyfikować środowiska artystów i używać ich do własnych celów. Co więcej, w dziejach Rosji wielu było choćby pisarzy naprawdę wybitnych, którzy albo od samego początku pełnili rolę propagandystów despotyzmu na służbie u cara, albo najpierw się buntowali, a potem zginali kark, przestraszeni groźbą knuta, i stawali się trubadurami imperium. Tyle że, służąc władzy, pozostawali wielkimi artystami (choć małymi ludźmi). Dziś Kreml stawia na grafomanów – weteranów „specoperacji”, którzy piszą na zamówienie niskiej jakości propagandowe teksty o wojnie z Ukrainą. A prawdziwą kulturę wypycha – albo za kraty, albo za granice Rosji. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.