Powszechnie się uważa, że w wyborach w USA Kijów powinien trzymać kciuki za kandydata Demokratów. Bo Trump na pewno dogada się z Putinem i zmusi Ukrainę do ustępstw. Rzeczywiście, podczas zwycięskiej kampanii w 2016 r. Rosjanie nie tylko trzymali kciuki za Trumpa, ale i – wszystko na to wskazuje – pomogli mu wygrać. Nie ma jednak dowodów, że wsparcie to było efektem współpracy polityka z kremlowskimi służbami. Rosjanie liczyli na Trumpa, ale srogo się na nim zawiedli. Wzmocnił flankę wschodnią NATO, nałożył sankcje na Nord Stream 2, dążył do budowy Trójmorza.
Trump zadeklarował, że „zakończy wojnę na Ukrainie w 24 godziny”. To wcale nie oznacza, że zakończy w sposób wygodny dla Moskwy. Szczególnie że według sensacyjnych doniesień medialnych znienawidzony przez liberalne elity polityk zamierza zwiększyć pomoc dla Kijowa, postawić się Putinowi i wymusić ustępstwa nie ze strony państwa-ofiary, tylko ze strony państwa-agresora. Jak będzie – nie wiemy. I nie wiadomo, czy się dowiemy, bo triumf kandydata Republikanów wcale nie jest pewny.
Trump i Zełenski nie przepadają za sobą. Tyle że nie z powodów ideologicznych, tylko, można rzec, osobistych. Procedura impeachmentu przeciwko Trumpowi związana była z jego naciskami na Zełenskiego, aby pomógł mu skompromitować Bidena. Ale poważna polityka to przede wszystkim interesy, a nie osobiste urazy. Mimo wszystko Trumpa z Zełenskim łączy więcej, niż mogłoby się wydawać. Obaj do polityki przyszli z show-biznesu. Obaj mieli i mają złą prasę w swoich krajach, obaj byli i są pogardzani przez liberalne elity, obaj uważani są za populistów. Obaj zmagali się z łatką „ruskiego agenta”, który chce ustąpić Putinowi. Oczywiście, po 24 lutego 2022 r. Zełenski częściowo zmienił swój wizerunek. Rozkochał w sobie Zachód, ale tylko dlatego, że jednak postawił się Rosji, wykazał się osobistą odwagą i dobrze wszedł w rolę przywódcy kraju, walczącego z agresorem. A jeśli dołoży się do tego wszystkiego fałszywe wyobrażenie o Rosji jako ostoi konserwatyzmu, to ukraiński prezydent w naiwnych umysłach zachodnich postępowców jawi się wręcz jako obrońca ideałów lewicy liberalnej (co nie ma zbyt wiele wspólnego z prawdą). Zełenski częściowo zatem odkupił swoje „winy”. Częściowo, bo dość szybko ukraińskie elity ponownie zaczęły go krytykować, tyle że łagodniej niż wcześniej – w końcu w obliczu agresji jedność jest ważniejsza niż wewnętrzne spory. Niemniej, owe spory ucichły, dalej jednak trwają. A po wojnie wybuchną ze zwielokrotnioną siłą. Zachód z pewnym opóźnieniem, ale też dostrzega wady Zełenskiego.
Zełenski szedł do wyborów z hasłem doprowadzenia do pokoju na wschodzie kraju. Obiecywał, że zrobi wszystko, aby pokonać Putina nie na polu walki, lecz przy stole rozmów. Wypisz-wymaluj Donald Trump. Szybko się jednak przekonał, że władca Kremla nie chce pokoju. I wtedy Zełenski, zamiast spełnić oczekiwania swoich krytyków i ustąpić Moskwie, zaczął tępić prokremlowską piątą kolumnę w kraju, m.in. zwalczając prorosyjskie media. Poszedł dalej niż jego poprzednik Petro Poroszenko, który, choć miał usta pełne patriotycznych frazesów, ludzi Putina na Ukrainie bał się tknąć choćby palcem. Swoją walkę z Rosją rozpoczął na długo przed 24 lutego. A gdy wybuchła pełnoskalowa wojna, udowodnił, że ma twardy charakter. I wodzowskie zapędy, które sprawiły, że wykorzystał sytuację do wzmocnienia swojej władzy. Zarówno twardy charakter, jak i wodzowskie zapędy, to cechy wspólne dla ukraińskiego prezydenta i amerykańskiego kandydata na prezydenta. Trump może być „amerykańską wersją Zełenskiego”. Po pierwsze, skoro nie ustąpił Putinowi podczas swojej pierwszej kadencji, to nie ma powodu, by ustąpić teraz. Po drugie, nawet jeśli, podobnie jak niegdyś Zełenski, wierzy, że z Putinem można się dogadać, to zapewne, podobnie jak niegdyś Zełenski, w zderzeniu z rzeczywistością zmieni zdanie. W równie radykalny sposób, co ukraiński prezydent. A wtedy słynna nieprzewidywalność Trumpa będzie problemem dla Rosji, nie dla Zachodu.
Obaj politycy byli lub są oskarżani o prorosyjskość i ugodowość, ale żaden z nich nigdy nie dążył do pokoju z Putinem za wszelką cenę. Bo zarówno Trump, jak i Zełenski to przede wszystkim polityczne samce alfa z rozbuchanym ego. Nie lubią być ogrywani. Nie potrafią przegrywać. Zaś całkowite oddanie Ukrainy Rosji byłoby klęską nie tylko Kijowa, ale również Waszyngtonu. Czyli również Trumpa. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.