5 września na festiwalu w Wenecji swoją premierę miał film dokumentalny „Rosjanie na wojnie” w reżyserii Anastazji Trofimowej. Trofimowa spędziła kilka miesięcy na froncie, w szeregach armii rosyjskiej. „Jadę na własne ryzyko. Bez jakiejkolwiek zgody ze strony Ministerstwa Obrony. Nawet trochę w tajemnicy przez nim” – mówi reżyser we fragmencie filmu, który znalazł się w trailerze. Cały dokument obejrzało ledwie kilkadziesiąt osób, obecnych na festiwalu. Niemniej, wywołał on spore kontrowersje, a nawet skandal, szczególnie wśród ukraińskich komentatorów.
Pewien materiał poglądowy daje nam już sam trailer. „Rosja i Ukraina – to kiedyś była nierozłączna całość. Tęsknię za braterskim Związkiem (Sowieckim)” – mówi jeden z żołnierzy. Inny zapewnia: „Kiedy biorę udział w bójce, muszę wiedzieć, że mam rację. Myśmy wdali się w bójkę na Ukrainie. I ja nie czuję, że mam rację”. Jego towarzysz broni racjonalizował swój udział w inwazji w następujący sposób: „Poszedłem (na wojnę) dziś, żeby jutro nie poszły moje dzieci”. Bohaterowie filmu twierdzą, że zostali wysłani na front wbrew swojej wiedzy i woli, niczym z zawiązanymi oczami, jak „ślepe kocięta”. Koty zresztą pojawiają się na ekranie. Rosjanie się nimi opiekują. Można odnieść wrażenie, że to ociepla ich wizerunek. „Towarzysze broni są dla mnie jak rodzina” – mówi jedna z żołnierek. Sama reżyserka filmu przekonuje: „Mgła wojny jest na tyle gęsta, że prawie całkowicie zasłania losy konkretnych ludzi”. I właśnie tych ludzi – tzw. zwykłych Rosjan – najwyraźniej próbuje pokazać w swoim filmie.
I tu pojawia się problem. Bo Trofimowa symetryzuje. Jeśli wierzyć recenzentom, temat rosyjskich zbrodni wojennych na Ukrainie pojawia się jedynie w tym sensie, że jeden z bohaterów owym zbrodniom zaprzecza. Zresztą, symetryzm przejawia się w samej biografii Trofimowej. Media o niej piszą jako o „rosyjsko-kanadyjskiej reżyserce”, która „specjalizowała się w temacie ISIS”, kręcąc dokumenty o sytuacji na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Współpracowała z Russia Today Documentary, ale też z największymi amerykańskimi gazetami i z mediami kanadyjskimi. Komentując swój ostatni film, Trofimowa przekonuje, że próbowała zburzyć stereotypowe wyobrażenia o rosyjskich żołnierzach, kreowane przez obie strony konfliktu. Czyli zarówno przedstawiany przez Ukraińców obraz „potworów i zbrodniarzy wojennych”, jak i kreślony przez rosyjską narrację obraz „manekina”, bohatera bez skazy, dumnie pokazywanego na plakatach reklamowych. „Najbardziej mnie uderzyło, że to po prostu zwykli ludzie” – stwierdziła reżyser w jednym z wywiadów. Krytyków filmu to oczywiście oburzyło. Czy słusznie? Zdaniem historyka kultury Michaiła Edelsztejna – niesłusznie. I to wcale nie dlatego, że Edelsztejn wyznaje prokremlowskie poglądy. Wręcz przeciwnie. „Nie do końca rozumiem, kogo właściwie chcieli zobaczyć autor i widzowie – orków z Tolkiena? Diabłów? Tak, to są zwykli ludzie” – pisze Edelsztejn na portalu Vot Tak. I wyjaśnia, że przecież często rozprawom sądowym towarzyszą refleksje typu: „on naprawdę to zrobił?! Przecież nie wygląda na zbrodniarza”. To samo przecież Hanna Arendt pisała na temat Adolfa Eichmanna. Tak, rosyjscy żołnierze to zwykli ludzie. Od dawna jednak wiadomo, że właśnie zwykli ludzie dokonują zbrodni. Ponadto Edelsztejn trzeźwo zauważa, że przecież w żadnej armii świata nie jest tak, że wszyscy żołnierze to maruderzy. Dlatego możliwe, że Trofimowa mówi prawdę, gdy twierdzi, że nie była świadkiem zbrodni wojennych.
Kontrowersji jest jednak więcej. Z jednej strony, reżyser otwarcie potępia inwazję Rosji na Ukrainę. Z drugiej strony, jej zdaniem dziś nie można popierać żadnej ze stron konfliktu. „Jeśli wybierasz jedną ze stron, to znaczy, że jesteś po stronie wojny. Ja zaś opowiadam się za pokojem” – mówi. A to już brzmi jak rozmywanie odpowiedzialności za wybuch wojny. Dlatego nie mogą dziwić sugestie, że Trofimowa – świadomie bądź nie do końca – działa na korzyść kremlowskiej propagandy. „Antywojenna” narracja jest bowiem jednym z narzędzi Moskwy. Rosjanie karmieni są przekazem, zgodnie z którym Rosja nigdy na nikogo nie napadała, a jedynie niesie pokój światu. Jeśli z kimś walczy, to tylko dlatego, że ten ktoś nie rozumie potrzeby pokoju. Pokoju na warunkach Moskwy, oczywiście. „Zwykli Rosjanie”, rzuceni w wir wydarzeń przez rozkazy z Kremla, mogą u zachodnich widzów nawet wywoływać współczucie. Tak przynajmniej wydaje się na podstawie trailera i wypowiedzi samej Trofimowej. Trofimowa-człowiek najwyraźniej uległa kremlowskiej propagandzie, o czym świadczą jej nadmiernie symetrystyczne komentarze. Ale być może sam film, jak to często bywa, wbrew woli autora, jest bardziej oskarżycielski i moralnie uczciwy, niż to w tej chwili się wydaje. Przekonamy się najprawdopodobniej dopiero w przyszłym roku, bo wtedy kontrowersyjny dokument ma trafić do szerszego obiegu. ©℗
Maciej Pieczyński
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.