Jak bumerang wracają do mnie pytania o feminatywy, czyli żeńskie nazwy stanowisk i zawodów. Temu językowemu problemowi poświęciłam już kilka felietonów, ale wypowiem się jeszcze raz (być może nie ostatni).
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że rodzaj gramatyczny jest cechą polszczyzny. W grupie rzeczowników osobowych na równych prawach występują dwa rodzaje: męski i żeński, na przykład: nauczyciel i nauczycielka, aktor i aktorka, sprzedawca i sprzedawczyni, mistrz i mistrzyni, pan i pani, Polak i Polka, Norweg i Norweżka. Równowaga rodzajowa do połowy XX wieku nie budziła wątpliwości. Nazwy męskie nazywały mężczyzn, nazwy żeńskie – kobiety. Dopiero w połowie XX wieku zaczęła się blokada nazw żeńskich. Wtedy to nazwy męskie zyskały prawo obejmowania swym zakresem obie płcie. Więc lekarzem, gościem, politykiem, ministrem można nazwać i mężczyznę, i kobietę. Jak widać, nasze językowe sympatie i antypatie mają pozajęzykowe źródła i przyczyny.
Bardzo ciekawe dane ilustrujące te procesy podaje profesor Marek Łaziński. Otóż w debatach parlamentarnych z lat 1919–1939 wyraz posłanka występuje 144 razy, senatorka 163 razy. W debatach sejmowych z lat 1947–1956 posłanka pojawia się 160 razy, ale w latach 1957–1968 już tylko 68 razy, w latach 1969–1979 – 57 razy, a w latach 1980–1988 jedynie 50 razy. W latach osiemdziesiątych posłankę zastąpiło połączenie pani poseł.
Co nam mówi owo badanie? Otóż to, że posłanka jest neutralną formą językową, ale w zależności od pozajęzykowych uwarunkowań raz jest używana, a innym razem nie. Podobnie jest z innymi nazwami żeńskimi, neutralnymi pod względem cech systemowych polszczyzny: gościni, prorokini (notowane w starszych słownikach języka polskiego), doktorka, docentka (używane w I połowie XX w.) itp. W końcu wieku XX wyszły one z użycia nie dlatego, że stoją w sprzeczności z regułami języka, tylko dlatego, że męskie formy zaczęły być uznawane za lepsze, za – jak dziś powiedzielibyśmy – prestiżowe.
Nieco inny problem jest z nazwą ministra. To bodaj jedyna forma sprzeczna z modelem słowotwórczym, zgodnie z którym żeńskie rzeczowniki osobowe tworzy się za pomocą formantów -ka (aktorka), -ini/-yni (prorokini, mistrzyni), -ica (siostrzenica). Z tego powodu systemową formą byłaby ministerka. Ale ministerka nam się nie spodobała, więc jest znacznie rzadziej używana. Częściej widać i słychać nazwę ministra występującą obok połączenia pani minister.
„Czy formy ministra, psycholożka, socjolożka mają już status normy wzorcowej czy tylko użytkowej?” – pyta internauta. Na pewno feminatywy utrwalają się w uzusie, który ma wpływ na kształt normy językowej. Współcześnie zaciera się podział na normę wzorcową i użytkową, a o użyciu jakiejś formy decyduje przede wszystkim sytuacja komunikacyjna. Więc to do nas należy decyzja, czy, kiedy i jakiej formy żeńskiej chcemy użyć.
Ewa Kołodziejek