Gdy zapytamy rodaków o ocenę współczesnej polszczyzny, to zwykle jest to ocena negatywna. Głównym zarzutem jest nadmierna uległość naszego języka wobec obcych wpływów.
Ale to śpiewka stara jak świat! Zapożyczaliśmy, zapożyczamy i będziemy zapożyczać! Cała historia polszczyzny to dowód jej kontaktów z językami obcymi. Niektóre pożyczki goszczą krótko, inne wtapiają się w tkankę języka i z biegiem czasu są nierozpoznawalne! Kto dziś pamięta, że sołtys to wyraz niemiecki, impreza – włoski, dywan – turecki, bagaż – francuski, bokser – angielski, a sojusznik – rosyjski? Odczuwamy jako zbędne przede wszystkim nowe zapożyczenia, jeszcze niezakorzenione w polszczyźnie. A te obce słowa, które przyszły do nas dawno, traktujemy jak swoje.
Czy wiemy na przykład, że czort, nachalny, szajka, kolektyw, beztalencie, pustosłowie to rusycyzmy? Nawet jeśli wiemy, nie ma to dla nas większego znaczenia, bo są nam po prostu potrzebne. A czajnik? Wyobrażają sobie Państwo kuchnię bez czajnika? W czym byśmy mieli gotować wodę albo parzyć herbatę, jeśli nie w czajniku? Tymczasem czajnik jest rosyjski, objaśniany w Wielkim słowniku języka polskiego jako ‘imbryk do herbaty’. A imbryk? Imbryk jest turecki: ‘naczynie do palenia kawy’ albo arabski: ‘dzban na wodę’.
Cały mój wywód jest nawiązaniem do żartobliwego felietonu prasowego Michała Rusinka „Grzech rusycyzmu”. Redakcja dodała artykułowi podtytuł: „Może warto usunąć z polszczyzny rosyjskie zapożyczenia?”. Autor proponuje, by w proteście przeciwko Rosji prowadzącej wojnę z narodem ukraińskim, usunąć z naszego języka rusycyzmy: speckomisja, barachło, bumaga, chałtura, naczalstwo, nieudacznik, urawniłowka, wierchuszka, zagwozdka, zapiewajło, ciut-ciut, skolko ugodno, toczka w toczkę, w trymiga itp.
Intencja godna pochwały, ale niewykonalna! Większości z wyżej wymienionych słów używa tylko najstarsze pokolenie Polaków, obowiązkowo uczące się w szkole języka rosyjskiego. Innych używamy w zasadzie wszyscy, ale też bez świadomości, że to obce elementy. Czy wiemy na przykład, że zwroty: podłożyć świnię i wlec się w ogonie to rusycyzmy? Nawet jeśli wiemy, to nie chcemy się ich pozbywać, bo proponowane w słownikach polskie odpowiedniki: podstawić komuś nogę czy być na szarym końcu nie zawsze mają podobną perswazyjną moc.
Rusycyzm składniowy z wielkiej litery używany zamiast rodzimej konstrukcji wielką literą jest już tak powszechny, że zaczynam wątpić, czy warto z nim walczyć. Moi studenci robią wielkie oczy, gdy słyszą, że jest niepoprawny. Myślę, że już niedługo będziemy go oceniać jak rosyjską kalkę póki co, do niedawna piętnowaną, a dziś z powodu jej popularności traktowaną z pobłażaniem.
Polszczyźnie niczego się nie da narzucić, nawet w słusznej sprawie. Ale każdy z nas może panować nad własnym zwyczajem językowym. Dla wspólnego dobra. ©℗
Ewa Kołodziejek